18.06.2003
Rano wyspani i wypoczęci, nieco zmieniając wstępny plan, zebraliśmy się szybciutko w drogę do Książa. Po obejrzeniu zamku od zewnątrz (robi wrażenie) rozczarowani niemożnością obejrzenia tarasów ruszyliśmy dalej rezygnując z oglądania wnętrz (niewiele jest udostępnione do zwiedzania). W drodze do Cieszowa, naszego kolejnego celu natknęliśmy się w miejscowości Struga na coś starego w trakcie renowacji. Prawdopodobnie pałac wykorzystywany w późniejszym okresie jako młyn. Próby
dokładniejszego obejrzenia tego obiektu niestety nie powiodły się gdyż kręcąca się tam kobieta stanowczo odmówiła zgody na wejście na teren. Po dotarciu do Cieszowa rozpoczęliśmy poszukiwania zamku "Cisy". Znalazłszy fragmenty bastionów tuż przy drodze w pełni przekonani, że jesteśmy we właściwym miejscu wspięliśmy się po stromym zboczu i ..... jakież było nasze rozczarowanie kiedy po dość długich i ambitnych poszukiwaniach, przemoknięci i zziębnięci nie znaleźliśmy nic poza ukształtowaniem terenu wskazującym na istnienie w tym miejscu prawdopodobnie grodziska, ruinami dwóch bastionów i bramy tuż przy drodze.
Znalezienie żywego ducha, którego można by spytać o ruiny zamku "Cisy" okazało się niewykonalne
więc postanowiliśmy wrócić do Chwaliszowa i tam dopytać. Napotkany ludź wytłumaczył nam jak tam się dostać (dojście do zamku zielonym szlakiem jest od strony Chwaliszowa Górnego w kierunku zupełnie przeciwnym do Cieszowa!) i od razu zastrzegł się, że nie będzie wyciągał samochodu z błota jeśli zdecydujemy się tam wjeżdżać. Po takim uprzedzeniu z niemałym trudem zaparkowaliśmy w miejscu gdzie szlak skręca między pola i ruszyliśmy na poszukiwania. Po krótkim spacerze dotarliśmy bez trudu na miejsce. Ruinki warte są obejrzenia. Zachowało się ich sporo, można tam łazić i łazić. Rozczarowani byliśmy jedynie brakiem mostu, który widzieliśmy na zdjęciach w internecie. Zachowały się jednak podpory, na które chłopcy natychmiast postanowili się wdrapać. Ja nie będąc jeszcze pewna wytrzymałości mojego kolana musiałam spasować :-(, ale na parę murków i tak się wdrapałam.
Kolejny przystanek na naszej trasie to Kłaczyna. I tu po raz kolejny okazało się, że poszukiwanie ruin to wcale nie takie łatwe zadanie :-). Po zgubieniu szlaku i przebrnięciu polną, zarośnięta drogą, kompletnie przemoczeni wróciliśmy w zamieszkałe okolice i uzyskaliśmy informacje, ze ruiny są już kompletnie rozebrane a jedyne co można zobaczyć to fragment muru przy PGRze pobudowany z materiałów z rozbiórki ruin. Jednak po powrocie
do domu znaleźliśmy informacje świadczące o tym, że jednak coś tam jeszcze się zachowało tylko nie udało nam się trafić w to miejsce. No cóż. Trzeba będzie kiedyś się tam jeszcze wybrać.
Jako, że dzień się jeszcze nie skończył trochę niepocieszeni ruszyliśmy do Świn. Tam też nie mieliśmy szczęścia. Zamek, a właściwie pałac (z zamku pozostała jedynie wieża) obejrzeliśmy z zewnątrz, gdyż mimo, że według tabliczki informacyjnej byliśmy w godzinach kiedy można go zwiedzić nie było tam nikogo, kto by nas wpuścił. Ponieważ czas zaczął nas gonić odpuściliśmy sobie poszukiwanie "klucznika" we wsi i ruszyliśmy do Bolkowa.
I tu kolejne niepowodzenie. Niestety pod zamek dotarliśmy nieco za późno. Okazało się, że zwiedzanie w tygodniu jest tylko do 16. Skończyło się więc na rzucie oka z zewnątrz i postanowieniu, że trzeba tu jeszcze wrócić. Ruszyliśmy więc do Płoniny. Zanim tam jednak dojechaliśmy złapała nas dzika ulewa. Zaczęliśmy więc szukać miejsca na nocleg, jednak o wolne kwatery mimo początku sezonu nie było łatwo a rozbijanie namiotu w taką ulewę nie bardzo nam się uśmiechało.
W międzyczasie przestało padać, więc zdecydowaliśmy się
jednak na poszukiwanie zamku. Kowboj wyczytał w materiałach, że należy iść 10 minut żółtym szlakiem od przystanku. Niestety, nie natrafiliśmy na przystanek, ale żółty szlak znaleźliśmy. Teraz wystarczyło już tylko określić kierunek. Pewni swego dziarsko ruszyliśmy ścieżką za las pod górę, jednak 10 minut dawno minęło a na horyzoncie tylko las :-). Postanowiliśmy więc wracać i zacząć poszukiwania od początku (a może by tak znaleźć ten przystanek???). A tu, ku naszemu zdziwieniu wystarczyło się tylko odwrócić w kierunku, z którego przyszliśmy i zamek wyrósł nam przed oczami. Podjechaliśmy więc kawałek samochodem po drodze wypatrując drogowskaz na pole namiotowe. Okazało się, że droga na pole namiotowe wiodła koło zamku, więc postanowiliśmy rozbić biwak i potem wrócić na zamek i spenetrować go w promieniach zachodzącego słońca.
Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy właścicielem pola okazał się Niemiec, z którym nieco trudno było się dogadać
tak po polsku jak i po angielsku, jednak po krótkim czasie zdołaliśmy dowiedzieć się o cenę i warunki noclegu. Deszcz ustał, szybciutko rozbiliśmy obóz i ruszyliśmy na zamek. Oczywiście przywitała nas tabliczka: "Teren prywatny, wstęp wzbroniony"
(a czego innego można było się spodziewać w takim dniu???), ale
nie zraziło nas to. Sfatygowane ogrodzenie ułatwiło sprawę i znaleźliśmy się na terenie ruin XVI - wiecznego renesansowego pałacu, nieco powyżej niestety trudniej dostępna znajduje się wieża i mury pozostałe z XIII - wiecznego zamku. Po powrocie do obozowiska panowie ku mojemu zaskoczeniu dość chętnie wzięli się za kolację. Kiedy wróciłam spod prysznica kolacja była gotowa, a także czekała miła niespodzianka w postaci urodzinowego przyjęcia i prezentów. A potem zabawa i kąpiel w szampanie (nikomu nie
radzę otwierać oczu w takiej sytuacji - koszmarnie szczypie :-) ).
Całe szczęście, że nie zdążyliśmy rozłożyć materaców
i śpiworów, ponieważ oprócz mnie w szampanie skąpany był
cały namiot. Tak więc, mimo mojej małej sklerozy, moje okrągłe
urodziny zostały uczczone dość interesująco.
|