DO I Z MIĘDZYZDROI
17.07 - 28.07.2006

Dzień 1-szy (poniedziałek)

Wbrew zamierzeniom, wyjechać udało nam się dopiero popołudniu. Po drodze jeszcze musieliśmy zaliczyć hipermarket, więc o godzinie 18:30 byliśmy dopiero w Błoniu. W Międzyzdrojach mieliśmy co prawda być dopiero w czwartek ale kto powiedział, że mamy jechać prosto na miejsce. W Raciążku (zamek) znaleźliśmy się tym sposobem tuż przed zachodem słońca. Na nocleg stanieliśmy u sympatycznych gościnnych ludzi na skraju miejscowości, rozbijając namiot na ich podwórku.

Dzień 2-gi (wtorek)

Poranek był leniwy. Wyruszyliśmy w drogę dopiero po 10-tej, wcześniej odpłaciwszy gospodarzom fachową poradą w zakresie utrzymania zdrowia w ich hodowli królików. Zatankowaliśmy brykę i udaliśmy się w kierunku promu w Nieszawie. Na pierwszy ogień poszły zatem Bobrowniki (zamek), następnie Toruń (starówka, zamek krzyżacki, zamek Dybów, no i oczywiście pierniki) a na zakończenie dnia Zamek Bierzgłowski (zamek - mieści się w nim Diecezjalne Centrum Kultury). Nocleg zaplanowaliśmy nad jeziorem Słowianowskim. Niestety zabłądziliśmy w Łobżenicy, która jest makabrycznie oznakowana. W końcu udało się trafić nad jezioro, ale ze znalezieniem miejsca na nocleg nie było łatwo. Jeziorko ładne ale turystycznie raczej mało użyteczne.

Dzień 3-ci (środa)

Wygrzebaliśmy się dość późno, choć na wytłumaczenie mamy poranną kąpiel w mało zachęcającym jeziorku. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Wałcza (bunkry - Grupa Warowna Cegielnia). Żar lał się z nieba niemiłosierny ale jakoś trzeba było to znieść, choć na otwartej przestrzeni gdzie stały eksponaty, było to trudne. Dalej zwiedziliśmy kolejno Stare Drawsko (zamek DRAHIM), Połczyn Zdrój (zamek), Świdwin (zamek), Strzemiele (pałac), Dobrą (zamek), Dalewo (fajne ruinki, prawdopodobnie kościoła), Stargard Szczeciński (mury miejskie) - tylko przejazdem. Na nocleg stanęliśmy nad jeziorem Miedwie we wsi Wierzchląd. Miejsce o niebo lepsze od poprzedniego i warunki do pluskania się rewelacyjne, co przy panującym skwarze było rzeczą nie do pogardzenia. O zmroku wybraliśmy się na przechadzkę po okolicy, z żalem patrząc na pozostałości, zapewne przyjemnego niegdyś, ośrodka wypoczynkowego, działającego jeszcze na "ćwierć gwizdka" chyba tylko siłą rozpędu.

Dzień 4-ty (czwartek)

Dzień oczywiście rozpoczęliśmy od kąpieli w jeziorze. Potem ruszyliśmy do Szczecina (zamek Książąt Pomorskich, wieża, fragmenty murów). Mimo dość wczesnej pory zostaliśmy telefonicznie "pogonieni" przez mojego tatę, który z mamą i bratankiem oczekiwali na nas w Międzyzdrojach. My jednak mieliśmy jeszcze w planach Płoty (dwa zamki) i do Międzyzdroi planowaliśmy dotrzeć wieczorem. Z Płotów jednak ruszyliśmy ekspresowo, kolejny raz popędzeni przez tatę groźbą gospodarza kwatery, oddania zarezerwowanego przez nas pokoju innym chętnym. To zdecydowanie nie nastawiło nas do niego przychylnie, szczególnie, że o przyjeździe wieczorem uprzedzaliśmy już rezerwując pokój, co zdarza nam się regularnie i jeszcze na żadnej kwaterze nie robiono nam z tego powodu problemów.
Na miejsce dotarliśmy popołudniu i złe wrażenie dotyczące naszego gospodarza nabrało jeszcze mocy i miało tak nabierać do samego końca. Po ulokowaniu się w pokoju (bez łazienki, chociaż rezerwowany był z łazienką) wybraliśmy się z rodzinka na plażę. Natomiast wieczorny spacer zakończyliśmy rejsem statkiem piratów.

Dzień 5-ty (piątek)

Dzień lenistwa totalnego, co łatwo wytłumaczyć panującym skwarem, który trwał już parę tygodni i szczerze mówiąc zdołał nas umęczyć podczas tej czterodniowej drogi nad morze. Tak więc plaża, zimne piwo, obiad, plaża, zimne piwo i długi wieczorny spacer we dwoje wypełniły całkowicie nasz dzień.

 

Dzień 6-ty (sobota)

Wypoczęci po wczorajszym leniuchowaniu wyciągnęliśmy rodziców i bratanka nad Jezioro Turkusowe, które obeszliśmy wspólnie dookoła. Warto było, widoki piękne a i skwar nie dokuczał tak bardzo bo większość drogi idzie lasem. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Zalesiu (bunkier i pozostałości wyrzutni rakiet V-3). Po obiadku wróciliśmy do wypoczywania jak nad morzem przystało tj. plaża i zimne piwko. Rodzice wczesnym wieczorem wyrwali na spacer a my w tym czasie zażywaliśmy względnego chłodu w pokoju, wypełzając na otwartą, choć zatłoczoną  przestrzeń miasta dopiero o zmierzchu, kiedy temperatura otoczenia na kilka nocnych godzin zrobiła się znośna.

Dzień 7-my (niedziela)

Kolejny dzień lenistwa totalnego. Żeby się nie powtarzać patrz: piątek. Jedynym urozmaiceniem była gra o żabę (maskotka crazy frogg) przy straganie z pamiątkami, na co przepuściliśmy całe 20 zł, oczywiście bezskutecznie :-(, ale żabsko było fajne.

Dzień 8-my (poniedziałek)

Mimo nie zmniejszającego się upału postanowiliśmy znów ruszyć na zwiedzanie okolicy. Oczywiście wywołało to święte oburzenie naszego gospodarza i nierozwiązywalne jego zdaniem o tej porze (dochodziła godzina 10:00) problemy logistyczne dotyczące uwolnienia naszego samochodu z podwórka. Niemniej jednak  mimo jego ogromnych zdolności utrudniania prostych działań, samochód udało się odblokować i ruszyliśmy do Wolina. Na pierwszy ogień poszła wioska Wikingów, Muzeum w miasteczku oczywiście było zamknięte (poniedziałek), potem poszliśmy żółtym szlakiem po drodze mijając pomnik Trygława, grodzisko i kurhany. Po ponownym dotarciu do miasteczka juz samochodem ruszyliśmy również żółtym szlakiem tyle, że w przeciwnym kierunku do pozostałości pałacu koło Mokrzycy Wielkiej.
Wieczorem dołączyliśmy do rodzinki i wybraliśmy się na spacer namawiając ich do odwiedzenia gabinetu figur woskowych i oceanarium czym zrobiliśmy wielką frajdę mojemu bratankowi.

Dzień 9-ty (wtorek)

Już poprzedniego dnia nasza wytrzymałość na różnego rodzaju nieszczególnie sympatyczne zachowania gospodarza zaczęła dobiegać kresu. Ponadto siedzenie na plaży i wieczorne spacery to jak dla nas trochę zbyt leniwy sposób spędzania czasu, więc postanowiliśmy skrócić nasz pobyt w tych "gościnnych" progach i natychmiast wyjechać. Oczywiście wywołało to kolejne fochy gospodarza (jak można tak bez uprzedzenia!!!). Namówiliśmy jeszcze rodzinkę na towarzyszenie mam do Świnoujścia gdzie wspólnie zwiedziliśmy latarnię morską i Fort Gerharda. Po rozstaniu z rodzicami udaliśmy się na drugą stronę Świnoujścia, błądząc po drodze do promu w Karsiborze. Po drugiej stronie obejrzeliśmy sobie Fort Anioła (III) i Fort Zachodni. Wracając niedaleko przeprawy promowej rzuciliśmy okiem na basen U-botów. Dalej Kamień Pomorski (zabytkowa brama murów miejskich), gdzie pożywiliśmy się również pizzą i na nocleg udaliśmy przez Dziwnówek do Łukęcina, gdzie biwakowali nasi znajomi.
Wieczór w ich towarzystwie spędziliśmy na dyskotece przy piwie a następnie imprezując na tarasie schodów na plażę. Samo pole namiotowe, na którym biwakowaliśmy dość byle jakie ale za to dojście na plażę piękną leśną drogą.

Dzień 10-ty (środa)

Pobudka dość późna z racji nocnej balangi. Dzień z rana leniwy. W południe na plażę, po plaży lody i w drogę. Wyjechaliśmy o zdecydowanie późnej porze ok. 16:30 ale nie powstrzymało nas to przed zwiedzaniem. Kolejno odwiedziliśmy Trzęsacz (pozostałość kościoła na nadmorskiej skarpie), Niechorze (latarnia morska, gdzie zdążyliśmy na ostatnią chwilę przed zamknięciem ale udało się jeszcze wejść i nawet monety wybiliśmy sobie własnoręcznie), Trzebiatów (Baszta Kaszana i mury miejskie) i dalej już trudno było coś zwiedzić z uwagi na późna porę. Przez Kołobrzeg przejechaliśmy bez zatrzymania i na nocleg stanęliśmy na polu namiotowym tuż za Ustroniem Morskim. Kemping ładny i przyjemny ale położenie takie, że wokół ciepło a tu zimno. Idąc do knajpy do miasteczka wyraźnie czuliśmy zmianę temperatury. W nocy zmarzliśmy trochę. Ale wcześniej spędziliśmy przyjemny wieczór najpierw w knajpie a później na nadmorskim spacerze.

Dzień 11-ty (czwartek)

Na polu namiotowym było nie tylko zimno ale i mokro. Namiot rano był cały mokry od rosy i trochę trwało zanim słoneczny żar sobie z nią poradził. Pierwszy przystanek po wyruszeniu w drogę zrobiliśmy już w Łazach, gdzie zeszliśmy na plażę jakimś mniej uczęszczanym wejściem i udając normalnych nadmorskich turystów zażywaliśmy kąpieli morskiej i słonecznej.
W końcu ruszyliśmy dalej. Zwiedzanie zaczęliśmy od Darłowa (zamek Książąt Pomorskich), gdzie zeszło nam się trochę czasu a następnie zatrzymaliśmy się w Słupsku (zamek, zabytkowy młyn, Baszta Czarownic), gdzie też trochę zamarudziliśmy, choć na zwiedzanie zamku już było za późno. Wieczorkiem dotarliśmy do Łeby, gdzie nie zatrzymaliśmy się na dłużej bo planowaliśmy udać się na zachód słońca na ruchome wydmy. W Rąbce byliśmy po 20-tej i rozczarowaliśmy się bardzo. Parking i wypożyczalnia pojazdów właśnie była zamykana a niesympatyczny pan kazał nam iść pieszo. Siedmiokilometrowy spacer na wydmy zapewne jest niezapomniany, niemniej jednak powrót po zachodzie słońca raczej nas nie zachęcał, zwłaszcza, że poza zamykanym właśnie parkingiem nie było gdzie zostawić samochodu, chyba, że w Łebie co jednak daje 10 km spacer w jedną stronę. Na tle Międzyzdroi gdzie wszystko funkcjonowało do 22:00 w teorii a do ostatniego klienta w praktyce, włączając w to gabinet figur woskowych czy oceanarium o rejsach stateczkiem o zachodzie słońca nie wspominając, to miejsce wypadło baaardzo blado. Nie pozostało nam nic poza poszukaniem noclegu, możliwie najdalej od Łeby. Zatrzymaliśmy się tuż za Karwią. Pole namiotowe przyjemne ale niestety infrastruktura pozostawiająca sporo do życzenia. To już nawet w Łukęcinie łazienki i toalety były większe i przyzwoitsze.

Dzień 12-ty (piątek)

Tym razem wyruszyliśmy bez marudzenia, choć przed wyjazdem przeszliśmy się na plażę. W Jastrzębiej Górze zatrzymaliśmy się na kawę, dalej Rozewie (latarnia morska) i koszmarny korek we Władysławowie, w końcu dotarliśmy na Hel (latarnia morska), gdzie coś przegryźliśmy i udaliśmy się do Mostów, do znajomych. Nie zabawiliśmy u nich długo ale bez obiadu nie chcieli nas wypuścić, więc w drogę do domu wyruszyliśmy na noc.

 

Zapraszamy do galerii.

UWAGA! Bardzo prosimy o niewykorzystywanie zdjęć bez zgody autorów!!!

 

Małgorzata i Andrzej

https://www.kulesza.net.pl/