MAJÓWKA
W PIENINACH
22.05 - 27.05.2006
Długi majowy weekend tym razem nie wchodził w grę jeśli chodzi o
wypoczynek. A ponadto jak wiadomo tłumy niemiłosierne są wszędzie w tym
czasie, więc wybraliśmy na wędrówki końcówkę maja. Z pogodą jednak nie
trafiliśmy szczególnie, tłumów też nie udało się do końca uniknąć, w końcu
maj to chyba najpopularniejszy termin szkolnych wycieczek,
zwanych zdaje
się obecnie zielonymi szkołami, co jednak nie zepsuło nam wypoczynku.
Nocleg znalazłam fantastyczny. Malutki drewniany domek w Kacwinie,
mieszczący w sobie 5 pokoi, w sumie na 10-12 osób, ale w tym czasie
byliśmy tam sami. W chłodne, a właściwie zimne, wieczory huczący w kominku
ogień rozgrzewał i wprawiał w przyjemnie leniwy nastrój. Gospodyni
serwowała pyszne domowe obiady o uzgadnianej codziennie porze, w domu
położonym jakieś 1,5 km od chatki. I wszystko to w cenach o połowę
niższych niż w innych sprawdzanych miejscach.
Dzień 1-szy
Zwiedzanie
zaczęliśmy tradycyjnie już w drodze na miejsce. Najpierw skierowaliśmy się
do Suliszowic, gdzie byliśmy rok wcześniej. W związku z tym, że znajdujące
się tam ruiny (a raczej ich drobne pozostałości), nie są dostępne,
poprzednim razem sfotografowaliśmy z drogi jedynie szczyt skały, na której
wg wszelkich opisów, szkiców i słów miejscowej babci, te pozostałości się
znajdują. Jednak po umieszczeniu zdjęć na naszej
zamkowej stronie mieliśmy
sygnały, że to nie jest ten ostaniec. Jako uparciuch postanowiłam to
sprawdzić. W związku z tym, korzystając z tego, że tym razem nie było w
okolicy mrowia turystów kręcących się wokół, niezbyt legalną drogą
dotarliśmy pod samą skałę (podobno można też skorzystać z życzliwości
mieszkańców domu na sąsiedniej działce). Skała okazała się tą właściwą na
dowód czego usiłowaliśmy zrobić kilka fotek, co dość mocno utrudniała zdecydowanie bujniejsza niż
poprzednim razem, na początku maja roślinność.
Jakieś fragmenty muru jednak na fotkach widać.
Dalej mijaliśmy zwiedzany juz przez nas zamek w Olsztynie więc stanęliśmy
tylko na chwilę zrobić fotkę od innej strony.
Kolejny przystanek to zamek w Siewierzu, zwiedzanie tego obiektu nie zajmuje
wiele czasu, więc po krótkim rozprostowaniu nóg i wykonaniu tradycyjnie
niemałej ilości zdjęć, ruszyliśmy w dalszą drogę. Zatrzymaliśmy się na
mały posiłek w przydrożnym barze na tzw. starej trasie krakowskiej
(Katowice - Kraków). Jednak zamówione przez nas porcje frytek okazały się
niemal nie do zjedzenia. Dobrze, że barmanka przekonała nas, że nie należy
brać podwójnych porcji.
Następnie zatrzymaliśmy się przy zabytkowym drewnianym kościółku za
Pcimiem, w połowie drogi między Myslenicami i Rabką.
Przepiękne, krystalicznie czyste powietrze już z daleka pozwoliło nam
obserwować góry. Zbliżając się do miejsca naszego noclegu mogliśmy
podziwiać widok na Tatry, które wyglądały jakby były na wyciągnięcie ręki.
Po gorącej obiadokolacji ulokowaliśmy się w domku z widokiem z jednych
okien na Tatry a z drugich na Pieniny. Lepiej trafić chyba nie mogliśmy.
Szkoda nam było jednak tracić wieczór na siedzenie w domku ruszyliśmy
jeszcze na samochodowy objazd okolicy. Dotarliśmy pod Trzy Korony i o
solidnym zmroku wróciliśmy na kwaterę.
Dzień 2-gi
Korzystając z dość przyzwoitej, choć niezbyt ciepłej pogody nasze wędrówki
rozpoczęliśmy od natury, dzieła rąk ludzkich, czyli zamki itp., zostawiając
na zapowiadane deszczowe dni. Na rozgrzewkę poszły doliny: Wąwóz Międzyskały oraz Wąwóz Homole. Mnie osobiście szczególnie urzekł ten
drugi. Z pewnym żalem odpuściliśmy sobie dłuższą trasę przez Wysoką , ale
moje kolanka bez porządnego przygotowania niestety nie pozwalają już na
to.
Dzień 3-ci
Niestety pesymistyczne prognozy pogody sprawdziły się dość szybko, więc
tego dnia wypadło nam zwiedzać Niedzicę i Czorsztyn. Zaczęliśmy od
Niedzicy. Potem postanowiliśmy dostać się na drugą stronę zalewu
reklamowanym na wielkich tablicach statkiem turystycznym "Biała Dama".
Jednak w praktyce okazało się to nie wykonalne, gdyż "Biała Dama" nie
kursuje. Sytuację uratowały gondole. Po obejrzeniu zamku z zamiarem
wrócenia na drugą stronę w ten sam sposób jak się tu dostaliśmy, z
powrotnymi biletami w reku, zeszliśmy na przystań. Jednak mimo długiego
oczekiwania i godziny bynajmniej nie wskazującej na zakończenie kursów
(pytaliśmy wcześniej), żadnej gondoli nie było widać. Dopiero kiedy już
zaczęliśmy tracić nadzieję na horyzoncie pokazały się dwie gondole, z tym,
że jedna na holu.
Chyba nie muszę mówić jak się poczuliśmy, kiedy zniknęły
za cyplem. Po dłuższej chwili jedna z gondol wyłoniła się ponownie i
zawinęła do przystani. Nasze przeczucia okazały się trafne. Panowie
zamknęli interes wcześniej bo przy takiej pogodzie nie było ruchu. Na
szczęście odprowadzając gondole na postój Pan Gondolier dostrzegł nas i
przypłynął. Zawinęliśmy wraz z nim z powrotem za cypel, żeby przycumować
drugą gondolę, którą zostawił "luzem" aby po nas wrócić a potem
pomknęliśmy przez zalew na drugą stronę.
Tam postanowiliśmy się ogrzać w kafejce "Turbinka" (nazwanej przez
Andrzeja "nakrętką"), jednak brak toalety i wcale nie lepsza temperatura
wewnątrz zniechęciły nas trochę. Skończyło się na kawie i hot-dogu z budki
przy parkingu.
Dnia jeszcze trochę zostało, więc pojechaliśmy jeszcze do Dębna
obejrzeć
zabytkowy drewniany kościółek. Paskudna deszczowa i zimna pogoda chyba
wygoniła wszystkich turystów, tak, że niemal wszystko było pozamykane.
Jednak w jedynej czynnej knajpce na powietrzu udało nam się w końcu ogrzać
trochę gorącym bigosem. Oczywiście byliśmy jedynymi klientami i
właścicielka też już się zbierała do zamknięcia interesu.
Wieczór w tej sytuacji można było spędzić tylko w jeden sposób - grzejąc
przemarznięte i przemoczone ciała przy kominku.
Dzień 4-ty
Lepsza, tego dnia pogoda pozwoliła na wypad w góry. Wejścia na Trzy
Korony, nie uwieńczyliśmy co prawda wizytą na samym szczycie (kolejka
szkolnych wycieczek na co najmniej 2 godziny czekania) ale zamiast
schodzić prosto na dół odbiliśmy na szlak w kierunku .... aby odwiedzić
Zameczek Kingi.
Po zejściu posililiśmy się w budzie przy parkingu i pojechaliśmy szukać
Kasztelu we Frydmanie. Kasztel znaleźliśmy, ale uprzedzeni przez pana z
sąsiedztwa, że na obejrzenie wewnątrz nie bardzo możemy liczyć po kilku
minutach kwitnięcia przed bramą i pstryknięciu fotek tego co widać
pojechaliśmy jeszcze zlokalizować XVIII-to wieczne piwnice na wino.
Amatorów podziemnych eskapad przestrzegamy przed wchodzeniem tam bez
silnej latarki i dokładnego sprawdzania tego co pod nogami. W przeciwnym
wypadku można zlecieć na łeb na szyję kilka metrów w dół i to niemal parę
kroków od wejścia.
Z Frydmana (-u???) podjechaliśmy jeszcze podziwiać przełom Białki. A po
obiadokolacji u naszej gospodyni wypuściliśmy się jeszcze na wieczorną
przejażdżkę po okolicy. Tym razem w kierunku Bukowiny. W drodze powrotnej
mieliśmy szczęście obserwować piękny zachód słońca.
Dzień 5-ty
Nadszedł dzień opuszczenia naszej przytulnej kwatery i ruszenia w
dwudniową drogę powrotną. Mocno okrężną oczywiście. Przejechaliśmy kolejno
zatrzymując się na spacerki i podziwianie przez Krościenko, Szczawnicę -
tu obejrzeliśmy przez siatkę remontowany pałac Szalajów i podziwialiśmy
hotelik Koci Zamek. Dalej odwiedziliśmy Stary Sącz, gdzie nie udało się
podziwiać zabytkowego ryneczku, gdyż był właśnie w remoncie, ale
przynajmniej klasztor Klasyrek i źródełko Kingi udało się obejrzeć.
Następnie udaliśmy się do Rytra, gdzie obejrzeliśmy ruiny zamku. Na koniec
zatrzymaliśmy się w Piwnicznej, gdzie w hotelowej restauracji czekaliśmy
pół godziny na herbatę i 45 minut na gorące danie. Oczywiście na nocleg
tam się nie zatrzymaliśmy. Znaleźliśmy przytulną kwaterę obok hotelu.
Dzień 6-ty
Z Piwnicznej pojechaliśmy na słowacką stronę zaopatrzyć
siebie i rodzinę w
trunki różnych gatunków. A kawałek dalej natrafiliśmy na zabytkowy
drewniany kościółek. Wróciliśmy na naszą stronę i skierowaliśmy się do
Muszyny obejrzeć ruiny zamku. Dalej natrafiliśmy na na małą stacyjkę o
nazwie Andrzejówka, gdzie Andrzej nie omieszkał zatrzymać się i zrobić
zdjęcie. Na dłużej stanęliśmy jeszcze w Krynicy, gdzie po spacerku
wypiliśmy gorącą czekoladę. Ostatni postój wypadł w Wytrzyszczce, jednak
nie udało nam się obejrzeć zamku, gdyż poza sezonem wakacyjnym jest
niedostępny. Stąd na dobre ruszyliśmy do domu, starannie omijając co
bardziej ruchliwe główne drogi. Sunęliśmy przez większość trasy,
niespiesznie, malowniczymi niewielkimi drogami Zapraszamy do
galerii.
UWAGA! Bardzo
prosimy o niewykorzystywanie zdjęć bez zgody autorów!!!
|