|
Krótki
rajd rowerowy po Puszczy Kampinoskiej
- lipiec 2004 Obustronny
brak funduszy, brak czasu ze strony Andrzeja oraz całkowite znużenie
codziennością zmusiły nas do wykombinowania krótkiej i ciekawej formy
wypoczynku. Po króciutkich
treningach wsiedliśmy więc w piątkowy wieczór na rowery i z lekkimi
obawami o moje kolano ruszyliśmy do Puszczy Kampinoskiej.
Po krótkiej jeździe rozbiliśmy się na nocleg w miejscu kiedyś zwanym
biwakiem na Granicy. Biwaku już to miejsce za bardzo nie przypomina ale
namiot da się tam postawić. Rano zebraliśmy się sprawnie i ruszyliśmy
zielonym szlakiem w kierunku zachodnim w kierunku Famułek Brochowskich,
gdzie wpadliśmy na czerwony "Główny szlak puszczański".
Podziwiając po drodze piękne widoki (łąki i mokradła nad Łasicą) dotarliśmy
do naszego skrajnego północnego punktu trasy, skąd, nadal czerwonym
szlakiem, i po krótkim postoju na przystanku zawróciliśmy na wschód.
Tu na chwilę porzuciliśmy szlak na rzecz drogi i zjechaliśmy do Famułek
Królewskich - opuszczonej wsi, która zrobiła na nas przygnębiające
wrażenie. Za wsią odbiliśmy leśną drogą nieco na północ aby wrócić
do czerwonego szlaku, którym dalej podążyliśmy na wschód. Dłuższy
postój z przygotowaniem obiadku zrobiliśmy przy Kamieniu Kobędzy. Stąd
posileni i zrelaksowani ruszyliśmy dalej, nadal czerwonym szlakiem na wschód
a następnie na południe w kierunku Rezerwatu Zamczysko.
Na krótko zatrzymaliśmy się jeszcze w Górkach, gdzie kierowca autobusu
poproszony o zrobienie nam zdjęcia, wczuł się w rolę i zafundował nam całą
sesję fotograficzną. Do wczesnośredniowieczne grodziszcza Zamczysko
dotarliśmy popołudniu i niestety nie było ono specjalnie
fotogeniczne, przynajmniej dla naszego sprzętu. Popołudniowe słońce z
trudem przebijało się przez las, więc wiele na zdjęciach nie da się
zobaczyć. Nie tracąc zbyt wiele czasu nacisnęliśmy na pedały aby
przed nocą dojechać do Roztoki. Chwile zwątpienia przyszły już blisko
celu. Czerwony szlak przecinający w poprzek piaszczyste wydmy trochę dał
mi we znaki... Każda kolejna wydma miała być już tą ostatnią... ale
po wjechaniu na szczyt ukazywała się za nią kolejna. Kiedy już sił
zbrakło mi zupełnie (dodam tylko, że w tym roku jakiś trzeci czy
czwarty raz siedziałam na rowerze, no i bez 20-to kilowego bagażu) przed
naszymi oczami ukazała się droga. Kilka minut później z werwą rozbijaliśmy
namiot na campingu w Roztoce. A po kolacji i piwku szybko zapadliśmy w głęboki
sen.
Następnego dnia poranną krzątaninę urozmaicił nam bocian, który
niewiele robił sobie z naszej obecności i dumnie spacerował po biwaku,
zachowując jedynie bezpieczną odległość od naszego namiotu. Trzeba było
jednak porzucić jego towarzystwo i podążyć dalej zgodnie z naszymi
planami czerwonym szlakiem, który opuściliśmy dopiero na wysokości
Wierszy przy cmentarzu z 1944 roku. Tu skręciliśmy na szlak żółty, który
doprowadził nas do Truskawia. Po krótkim odpoczynku, posiłku i piwku w
jednym z truskawskich barów przyszła pora wracać. No i tu zaczęły się
schody. Nie wiadomo w jaki sposób zamiast drogą w kierunku Borzęcina Dużego
wyjechaliśmy drogą na Izabelin. Tu z kolei nie udało nam się zlokalizować
miejsca przecięcia drogi z czarnym szlakiem i w rezultacie podążaliśmy
dalej na wschód. Trochę dalej natrafiliśmy jednak na zielony szlak, którym
usiłowaliśmy skierować się na południe, jednak w absolutnie
niewiadomy sposób zakręciliśmy kółko i wylądowaliśmy pod Laskami.
No, że mapa nasza ma już swoje lata (ze 20-cia co najmniej) to ok, ale
nijak nam do dziś się to nie zgadza. W końcu udało się jednak opuścić
Puszczę i wyjechać na Stare Babice. Stąd już drogę znamy.
To jednak nie był koniec niespodzianek. Wkrótce za Babicami wysiadło
kolano... Andrzeja, dla odmiany. Dociągnęliśmy jeszcze do Ożarowa i
rozważaliśmy możliwość wezwania jakiegoś transportu. Jednak po
odpoczynku i rozważaniu wszystkich opcji powoli ruszyliśmy dalej. Mimo
wszystko w niezłym tempie dotarliśmy do domu.
Zapraszamy do galerii UWAGA! Bardzo
prosimy o niewykorzystywanie zdjęć bez zgody autorów!!!
|
|