Krótka wycieczka do przyjaciół w Lubaczowie
- lipiec 2003

Po skróconej, z konieczności, podróży po Polsce pd-zach leżałam 3 dni w domu unieruchomiona przez uszkodzone kolano. I choć przez kilka dni nie wolno mi było nawet na chwilę oprzeć się na nodze po krótkich dyskusjach postanowiliśmy wyjechać w czwartek do moich przyjaciół mieszkających w Lubaczowie niedaleko Przemyśla. Ponieważ jechaliśmy samochodem kolano za bardzo nie przeszkadzało a krótkie odcinki do i z samochodu mogłam pokonywać o kulach.
Oczywiście moja chwilowa "niepełnosprawność" nie przeszkodziła nam w zwiedzeniu paru ciekawych miejsc po drodze i później w okolicy.

W drodze do Lubaczowa zatrzymaliśmy się najpierw w Czersku obejrzeć ruiny tamtejszego zamku, a następnie odwiedziliśmy Lublin. O ile w Czersku nie miałam specjalnych kłopotów (z parkingu do zamku jest kilka kroków) o tyle Lublin był już nie lada wyzwaniem. Samochód musieliśmy zostawić dość daleko od rynku i kilkunastominutowy spacer na jednej nodze i dwóch kulach dla osoby kompletnie niedoświadczonej w takim poruszaniu się okazał się dość męczący. Jednak lubelska starówka swoim urokiem z zupełności wynagrodziła mój trud a smakowita pizza przywróciła siły. Niestety na zamek popatrzyliśmy jedynie od strony rynku, gdyż uznaliśmy, że dojść to może bym i jeszcze doszła ale z powrotem byłoby już kiepsko.
Ruszyliśmy więc dalej do Zamościa, który okazał się dla mnie gościnniejszy. Mimo iż to była już trzecia moja wizyta w tym mieście z przyjemnością odwiedziłam ponownie tamtejszy ryneczek i tradycyjnie jak za każdym razem zażądałam zrobienia mi zdjęcia na schodach ratusza. Następnie przeszliśmy się obejrzeć fragmenty murów. W związku z dość późną już godziną odpoczywając na murach zadzwoniłam do Izy, że już jesteśmy niedaleko i ok. 20-21-szej dotrzemy. Iza oczywiście zrobiła mi piekielną awanturę, że ona czekała z obiadem (nie przypominam sobie żebyśmy zapowiadali się w porze obiadowej, ale cóż taka właśnie jest Iza), a teraz czeka z kolacją i jak się nie pośpieszymy to nic nam nie zostawią! Co było robić? Ruszyliśmy w te pędy. Kolacja jednak na nas czekała. Iza z Piotrkiem i dzieciakami oczywiście przywitali nas okrzykami radości i uściskami. Po wcześniej złości nie został już żaden ślad i za to właśnie kocham ją jak siostrę. Andrzej był u nich po raz pierwszy i przyjęli go oczywiście równie serdecznie jak mnie.
Kolejne dni upływały nam w miłej atmosferze, parę kłótni jak zawsze po chwili kończących się śmiechem (jak to między siostrami), parę krótkich wycieczek. Stosując się do zaleceń lekarzy powoli zaczęłam obciążać chorą nóżkę początkowo opierając się na kuli a ostatniego dnia byłam już w pełni sprawna.
Drugiego dnia na miejscu, w parku pokazaliśmy Andrzejowi nikłe pozostałości po lubaczowskim zamku królewskim, odwiedziliśmy miejscowe muzeum, odszukaliśmy jeszcze niklejsze pozostałości po ufortyfikowanym dworze w Oleszycach i zwiedziliśmy zabytkową cerkiew w Radrużu.
Trzeci dzień wypełniła nam wycieczka na forty twierdzy Przemyśl. Odwiedziliśmy fort nr 8 w Bolestraszycach i fort nr 1 w Siedliskach.

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i już w niedzielę musieliśmy wracać do domu. Po sutym obiedzie i nie kończących się pożegnaniach wyruszyliśmy w drogę. Oczywiście nie prosto do Warszawy, w końcu po drodze (lub prawie po drodze) jest jeszcze parę ciekawych miejsc do zobaczenia. Odwiedziliśmy więc barokowy pałac Baranowie Sandomierskim oraz w strugach deszczu tuż przez zamknięciem ruiny zamku Krzyżtopór w Ujeździe. Już w zupełnych ciemnościach zatrzymaliśmy się też w Iłży spojrzeć na oświetloną wieżę zamkową. A ponieważ te ruiny są nam obojgu już znane "skontrolowaliśmy" jedynie posiadane informacje o rekonstrukcji i zadaszeniu wieży co było dobrze widoczne z ryneczku i pojechaliśmy w końcu do domu.

 

Zajrzyj również do miejsc aby poczytać o odwiedzonych przez nas ciekawych miejscach oraz do galerii.

UWAGA! Bardzo prosimy o niewykorzystywanie zdjęć bez zgody autorów!!!

 

Małgorzata i Andrzej

main page: https://www.kulesza.net.pl/